poniedziałek, 10 listopada 2014

Wampiry inaczej... - "Naznaczona" P.C. Cast + Kristin Cast ~ Nikczemna Herbata

Akcja rozgrywa się w środowisku amerykańskich nastolatków naznaczonych wampiryzmem, uczęszczających do specjalnej szkoły, pozwalającej im zdobyć kwalifikacje dorosłego wampira.
Początkująca wampirzyca, Zoey Redbird, trafia do szkoły Domu Nocy. To tu będzie musiała przejść nieodzowną Przemianę, by zdobyć kwalifikacje dorosłego wampira.
Pomimo początkowych trudności, przyzwyczaja się do nadprzyrodzonych zdolności, jakimi obdarzyła ją Nyx, Bogini Wampirów, i coraz lepiej wchodzi w rolę nowej przywódczyni Cór Ciemności. I co najważniejsze - zaczyna czuć się w Domu Nocy, jak w swym własnym. Ma swego chłopaka, a nawet... dwóch. Ale oto zdarza się coś niewyobrażalnego. Pewnego dnia w zewnętrznym świecie ludzi ginie kilkoro nastolatków, a wszystkie ślady prowadzą do Domu Nocy. Zoey zaczyna zdawać sobie sprawę, że nadprzyrodzone siły, które wyróżniają ją spośród innych, mogą też obrócić się przeciwko jej najbliższym. Dziewczyna zwraca się o pomoc do swych nowych przyjaciół, a wtedy śmierć zakrada się również do Domu Nocy. Zoey musi pogodzić się ze zdradą, która łamie jej serce i podkopuje fundamenty jej nowo zbudowanego świata.

~*~

                Książkę przeczytałam w odległych dla mnie czasach - była wtedy fanką "Zmierzchu" i wszystkiego co związane z wampirami. Sama nie pamiętam co mnie zachęciło do sięgnięcia po nią. Na pewno byłam zainteresowana śliczną okładką. Najprawdopodobniejsze była chęć przeczytania, a mrocznych istotach, które wysysają krew z biednych, nic nie wiedzących o ich istnieniu, słabych, ludzkich stworzeń.
                Interesujące jest to, że mamy dwie autorki - matkę i córkę. Takie duety są bardzo rzadko spotykane. Wyobraźcie sobie, że piszecie romansidło ze swoim rodzicem. I jak? Mnie taka perspektywa nie zachwyca. Inne poglądy, oraz - sceny miłosne. Już widzę minę mojej rodzicielki, mówiącą: "Dziecko skąd ty wiesz o takich rzeczach?" i moją "Z internetu?". A nawet opisywanie pocałunków, czy nieco bardziej intymnych scen, ze swoim rodzicem jest nieco krępujące. Najwyraźniej Kristin Cast ma bardzo dobre stosunki z matką, oraz potrafi się z nią wszystkim podzielić.
                Na początku poznajemy Zoey i jej "trochę" wkurzającą przyjaciółkę, która nie potrafi przestać gadać. Pierwsze strony potrafią zniechęcić do przeczytania, jednak równocześnie zaintrygować. Dlaczego ludzie wiedzą o istnieniu wampirów? Dlaczego nie są one tylko legendą? Dlaczego ludzie nie boją się ich, a boją się zostania nimi? Dlaczego główna bohaterka przyjaźni się z kimś tak płytkim?
                Nasuwa się o wiele więcej pytań. I chociaż nie wygląda to zachęcająco - czytamy.
                Koniec końców Z(bo tak mówią na nią znajomi),po wielu przeszkodach i  szczęśliwa, że ominie ją sprawdzian z geografii, trafia do Domu Nocy - szkoły dla nastolatków, którzy zostali naznaczeni. Okazuje się, że jest wyjątkowa - jak to z głównymi bohaterkami bywa. Do tego poznaje najprzystojniejszego chłopaka w szkole - Erika. I jak to bywa w tego typu książkach zakochują się w sobie. Muszę zdradzić, że w kolejnych tomach nie będzie tak łatwo z ich związkiem. Jednak ja ciągle im kibicuję.
                Najbardziej wkurzający był schemat. Pomysł był ciekawy(Czirokezkie korzenie Zoey, szkoła dla wampirów, naznaczanie), jednak potencjał nie został wykorzystany. Zo(tak również ją nazywają), jest idealna w każdym calu(nie licząc geografii). Piękna, inteligentna, miła. Ma własne zdanie na każdy temat, nie daje się zastraszyć. Jest niewiele rzecz z którą ma problem - z dokonywaniem dobrych wyborów, oraz zbyt małą ilością czekolady, którą może zjeść. Dorzućmy do tego rozterki sercowe, jednak to spotkamy w następnych tomach. Książka posiada również infantylny język, na siłę stylizowany na młodzieżowy.
                Ksiązka ma również zalety. Świat wampirów jest inaczej przedstawiony niż dotychczas. Plusem jest również "czarny charakter" - Afrodyta. Jako jedna z niewielu, nie należy do osób podchodzących pod ideał. Choć jest piękna, ma parszywy charakter. Za wszelką cenę dąży do celu i dla większości osób jest wredna. Nawet jeśli jej nie polubimy, wiemy, że jest postacią z krwi i kości.
                Do zalet możemy zaliczyć również szatę graficzną. Okładka jest piękna, znajdziemy również informacje o autorkach. Niestety nie znajdziemy tam spisu treści, rozdziały są krótkie, a na sto pięćdziesiąt jest ich aż dwadzieścia dziewięć.
                Co mogę powiedzieć? "Naznaczona" jest książką zarówno świetną jak i beznadziejną. Jest godna dla polecenia osobom, które siedzą w klimatach wampirów i chcą poznać te krwiożercze bestie z innej perspektywy, lub są fanami "Zmierzchu". Innym osobom raczej się nie spodoba(Co? Dlaczego wampiry nie mają kłów?! Przecież wszystkie wampiry mają kły!). Swego czasu byłam wielką fanką, jednak po przeczytaniu tego jeszcze raz(tym razem na sucho), wystawiam jej mocne 3.

Ocena - 3

Nikczemna Herbata

środa, 26 marca 2014

Wyniki konkursu

Jest mi niezmiernie miło pogratulować zwyciężczyni konkursu pt. "Moja osoba w innym świecie." a mianowicie jest nią Natalia Rutkowska! Gratulujemy :)
Jej niesamowicie ciekawy opowiadanie pod nazwą "Łączniczka" wciąga. Zachęcam do przeczytania, na pewno nie będziecie się nudzić!

Ze zwyciężczyniom skontaktujemy się drogą mailową

Administratorzy.

----------------------------------

OPOWIADANIE:

„Łączniczka”



Prolog

Chciałabym zacząć swoją opowieść od „Dawno, dawno temu...”, lecz mimo tego, że faktycznie działo się to kilka lat wstecz, nie było w tym nic baśniowego, by te słowa mogły się sprawdzić. Nie było wróżek – matek chrzestnych, zaczarowanych drzwi czy magicznej róży, a w zamian za to były : strach, wyobcowanie, odrzucenie. 
Odkąd pamiętam widziałam więcej niż inne dzieci. Rodzice uważali to za wybujałą wyobraźnię i byli pewni, ze z wiekiem to minie. Nie minęło. Moi niewidzialni znajomi zostali, jedni odchodzili, drudzy przychodzili, ale zawsze ktoś był. Zawsze niewidoczny dla innych. Czas leciał, lata mijały, a dzieci już nie były całkiem dziećmi i powoli opuszczały świat fantazji, więc opuszczały również i mnie. Wszyscy dookoła traktowali mnie jakbym była chora, tylko lekarze trzymali się zdania, że jestem zdrowa. I oczywiście mieli racje. Z czasem oprócz tego, że widziałam rzeczy, których nikt inny nie widział, zaczęłam robić rzeczy, których nikt inny nie umiał robić, a tym bardziej wytłumaczyć. Odgadywałam myśli innych i ich emocje, oczywiście mogłoby być to przejawem nadzwyczajnej empatii, i chyba każdy na początku w to wierzył, dopóki nie zaczęło się to robić denerwujące, a jeszcze później przerażające. Gdy się gniewałam pękały lustra i szyby, a rodzice myśleli, że specjalnie je tłukłam i surowo mnie karali. Ostatnim moim wyczynem w domu było podpalenie firanek. Mama powiedziała mi coś przykrego, już nie pamiętam co. Okres dojrzewania był już za mną i nauczyłam się panować nad emocjami, ale wtedy nie mogłam się uspokoić. Podpaliłam firany, dywan, obrus... prawie wszystko co znajdowało się w pokoju. Gdy tylko rodzice ugasili pożar, wywieźli mnie do szpitala psychiatrycznego, jako osobę niebezpieczną dla siebie i otoczenia. 
Nie minęło dużo czasu jak przyszło po mnie sześciu dziwnych ludzi. Mieli szaty jak mnisi, ale nimi nie byli. Powiedzieli mi dużo dziwnych rzeczy i wytłumaczyli co się działo takiego w moim życiu. Wiedzieli o mnie więcej niż ja sama wiedziałam. Czekali ze mną przez kilka dni, aż pojawią się moi rodzice, a gdy tylko się pojawili powiedzieli im dokładnie to samo co mi. A potem dodali, że mnie zabierają i już nigdy więcej nie będzie dane nam się spotkać. Na początku zaprzeczali, nie chcieli mnie oddać, mówili, że mnie kochają. Jednak przede wszystkim się mnie bali. Tej nocy, wyruszyłam razem z „Mnichami” w nieznany świat, a nikt poza moimi rodzicami nie wiedział, że w ogóle istniałam. 
Czy było mi ciężko? Wiedziałam, że musieli mnie oddać. Może chciałam, żeby trochę bardziej o mnie powalczyli, zanim pozwolili mi odejść. Tak musiało być i tak było lepiej. Czy płakałam? Tylko raz... przez wiele godzin... każdej nocy... przez pierwszy miesiąc.... potem już nie było na to czasu.
Jestem Nathalie i jestem Łączniczką, a oto historia, która zmieniła moje dzieje i dzieje całego świata.


Rozdział I
„Towarzysz”

Tego dnia czułam jego obecność na każdym kroku. Mimo tego, że unikał kontaktu ze mną. Czułam na sobie jego wzrok. Był pewny, że nie wiem o nim nic, że jestem niczego nieświadoma. Widocznie nikt go nie uprzedził, jaką posiadam moc. Wróżbitka uprzedzała mnie, że przyjdzie, ale nie wiedziałam, że tak szybko. Miał mnóstwo wątpliwości i mnóstwo pytań. Jednak nikt go nie uświadomił. 
Moje niedzielne zajęcia dobiegły końca, jednak nie skierowałam się w stronę wyjścia. Swobodnym, powolnym krokiem ruszyłam na najwyższe piętro mojej uczelni. W tych murach czas się zatrzymał. Z zewnątrz wyglądało to wszystko całkiem inaczej, jednak wewnątrz mury wciąż przypominały zamczysko. Uwielbiałam tu przebywać i znałam każdy zakamarek tego miejsca. Z głównego korytarza skręciłam w długi i wąski. Wiedziałam, że idzie za mną, chociaż nie wydawał, żadnego dźwięku. Szedł bezszelestnie, co wydawało się niemożliwe na tej posadzce. Stukot moich butów zapewne roznosił się po całym budynku. Weszłam do zapomnianej sali, która stała się graciarnią rzeczy mało używanych. Było tu wszystko, co nie było potrzebne studentom, ani wykładowcom, ale większość, co było potrzebne mi. Stare, zapomniane przez świat księgi, mapy, szkice, statuetki, w samym kącie tej niewielkiej sali był kamienny posąg na pół zasłonięty. Szybko schowałam się za otwartymi drzwiami. Mężczyzna przystanął za drzwiami, jednak nie widział mnie. Wychylił się lekko. Jak na swój zawód jest bardzo nieostrożny. Wszedł do sali i zaczął się rozglądać. Powoli zamknęłam drzwi. Gdy usłyszał przeskoczenie klamki obrócił się w moją stronę. Wcześniej nie miałam szans mu się przypatrzeć. Miałam przed sobą dosyć wysokiego mężczyznę o czarnych włosach. Wzrok miał teraz niczym dziecko przyłapane na podsłuchiwaniu rozmowy dorosłych. Był zawstydzony i skruszony, co kolidowało z jego posturą. Był dobrze zbudowany, ale nie przesadnie umięśniony. Jego cera była bardzo blada. Ten efekt pogłębiał czarny strój przybysza. Miał na sobie czarny T-shirt, czarne spodnie, buty a'la glany. 
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytałam spokojnie, a on natychmiast zmienił postawę. Jego oczy były bardzo pewne siebie, a na twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
- Chyba Cię przechwalali, gdy mi opowiadali o Tobie – głos miał donośny, męski, a równocześnie delikatny.
- Chciałam to usłyszeć od Ciebie, Łowco – przestał się uśmiechać – Chociaż jesteś nieuważny i niedomyślny. Wiedziałam, że mnie obserwowałeś i dałeś się podejść. Zastanawiam się, po co tu przybyłeś.
- Moja grupa mnie tu przysłała – widać było, że był niezadowolony z tej decyzji. Wcale nie chciał tu być, a i ja nie pragnęłam jego obecności. Taki ktoś jak on, mógł przynieść tylko kłopoty, zwłaszcza, że nie był porządnie wychowany do swojego fachu.
- W celu?
- Mam ci pomagać – zrobił chwile przerwy – i masz mnie uczyć- dodał nieco ciszej. Nie chciał się przyznać, ze potrzebuje nauki, a już tym bardziej, że potrzebuje jej ode mnie. Nie zdziwiło mnie to, przyzwyczaiłam się do lekceważenia moich mocy i wiedzy.
- A więc dobrze – powiedziałam spokojnie i odwróciłam się w stronę drzwi. Niedziela dobiegała końca, a ja miałam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Moje misje i moja podróż opóźni się, przez niechcianego przybysza. Muszę dokończyć chociaż dzisiaj to co zaczęłam. 
- Dokąd idziesz? - Zapytał zaniepokojony, gdy tylko dotknęłam klamki. Spojrzałam na niego. Wyglądał na zagubionego, jakby nie wiedział co ma zrobić. Następne zachowanie, które było karygodne dla Łowcy.
- Muszę dokończyć dzisiaj parę spraw oraz planuje skontaktować się z Twoją grupą. Chciałabym znać ich plany co do Ciebie. Nie wyglądasz na chętnego ani do nauki, ani do rozmowy, a ja nie mam w planach wyciągać z ciebie czegoś siłą. 
- Już dokonałem wyboru – przerwał mi – nie musiałem tu być. - Stwierdził poważnie, a ja mimowolnie się lekko zaśmiałam.
- To nie był Twój wybór. Zapewne postawili Ci warunek, albo tu przyjedziesz, albo będziesz musiał jechać gdzieś indziej. Tak czy inaczej musiałbyś odejść. Tu było Ci wygodniej przyjechać. - powiedziałam prawdę, bo zakłopotany opuścił głowę – Może i nie wierzysz we mnie i mi nie ufasz, ale proszę Cię, byś okazał mi szacunek. Nie wiem jak mnie przedstawili Twoi pobratymcy, ale nie jestem zła.  Mogę Cię naprawdę wiele nauczyć, ale tylko musisz chcieć. A teraz czas na mnie. Idź po swoje rzeczy i znajdź mnie. Podobno jesteś Łowcą, więc nie powinieneś mieć z tym problemu. Będę na Ciebie czekać.
- Do zobaczenia Łączniku – powiedział do moich pleców.
 Nie odpowiedziałam już nic, tylko ruszyłam szybkim krokiem w stronę wyjścia. Muszę się pospieszyć jeśli nie chce, by Łowca spał pod moimi drzwiami. Sąsiedzi mogliby być niezadowoleni z takiego gościa. 
Jesień tego roku była dosyć chłodna, ale piękna. Nie padało zbyt dużo, liście pięknie zmieniały kolor. Ludzie patrzyli na mnie z dezaprobatą, gdy wyszłam bez kurtki. Do samochodu dzieliło mnie raptem kilka metrów, więc też nie przejmowałam się chłodem, który nie zdążył mnie dopaść. 
Ludzie są ślepi. Mieszkają wśród takich wspaniałych stworów i postaci. Niestety, są zbyt zajęci swoją szarą codziennością, by dostrzegać co dzieje się wokół nich. By dostrzegać, że rzeczywistość może być zupełnie inna. Ale nie dziwie się im. Przecież kiedyś byłam dokładnie taka sama. 
Pojechałam do znajomego zielarza, który ma swój mały sklepik w centrum miasta, który ginie wśród wielkich sklepów, kawiarni, pubów. Ściany z zewnątrz jak i wewnątrz są pięknie zielone. Z zewnątrz ozdobione jeszcze malunkami różnych ziół i szyldem z napisem „ Zielarz wytrawny”. Odkąd jestem taka, jaka jestem wszystko dostrzegam po dwa razy. W ludzki i magiczny sposób. Gdy wchodzi się do tego sklepiku, wszystko jest takie ludzkie. Zioła świeże i suszone, poukładane na półkach w alfabetycznej kolejności. Różnego rodzaju syropy, kleiki, napoje. Mimo gwaru, jaki panuje na ulicy, tutaj jest zupełna cisza. Człowiek słyszy własne myśli.
- Witaj Łączniku, już się bałem, że nie przyjdziesz – przywitał mnie średniego wieku mężczyzna. Za każdym razem zastanawiam się, dlaczego wybrał akurat to miejsce. Nie pasuje tutaj. Jak dla mnie powinien być w jakieś bocznej uliczce, gdzie panuje spokój. Kiedyś pozwoliłam sobie na zuchwalstwo i zapytałam, czy by nie wolał być gdzie indziej. Odpowiedział mi, że podoba mu się to miejsce i, że lubi ludzi którzy tu przychodzą. A przez to, że jest w takim centrum, przychodzi ich znacznie więcej. Jest bardzo towarzyski, co się chwali. Zwłaszcza po cierpieniu jakie przeszedł. Przeżył jedną magiczną wojnę, parę lat temu umarła jego ukochana żona, zmęczona chorobą, a córka wyruszyła w świat i rzadko się odzywa. To wspaniały zielarz. Nie powinien być samotny. Wybrał dobre miejsce.
- Witaj, wybacz mi za spóźnienie, oraz za to, że nie zabawie dzisiaj długo u Ciebie. Mam gościa, nie chce, żeby czekał. - uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Oh, nic nie szkodzi – widać było, że jest zawiedziony – tak więc już przybył? Nie za szybko? 
- Też się zdziwiłam, ale skoro już jest to jest. Chce się jeszcze skontaktować z jego grupą, zanim przyjdzie mi się z nim spotkać. Moja podróż się opóźni, więc przyjadę do Ciebie w tygodniu, jeśli nie masz nic przeciwko. Zrobisz mi swoją specjalna herbatę i sobie porozmawiamy, co? 
- Ależ oczywiście, możesz wpadać kiedy tylko chcesz – humor wyraźnie poprawił się mojemu Zielarzowi. - A teraz chodź, chodź. Zabierz co potrzebujesz. Nie możemy pozwolić, żeby Twoje przeznaczenie czekało.
Wywróciłam tylko oczami na te słowa. Znowu była u niego Wróżbitka. Wydaje mi się, że ostatnimi czasy nadużywa jakiś ziół i zaczyna pleść głupoty, ale to postrzeżenie zostawiłam tylko dla siebie. Nie chce nikogo zrazić, zwłaszcza, że sama niedawno byłam zaczerpnąć u niej rady. Jednakże, ludzie jak i istoty magiczne za bardzo polegają na niej, i na jej słowach. Nie jest wyrocznią, jest tylko wróżbitką. Nigdy nie ma pewności. 
Zielarz zamknął sklep i poprowadził mnie na zaplecze, stamtąd weszliśmy stromymi schodami na nieprawdopodobnie duży strych. Większość sąsiadujących sklepów nie używała strychów, ba, nawet nie wiedziała o ich istnieniu. Mój przyjaciel to wykorzystał i dobrze zamknął inne wyjścia z innych sklepów i zrobił jeden wielki sklep dla ras nieludzkich. Kolor ścian i sufitu był taki sam jak w dolnej części sklepu. Jednak w powietrzu unosił się delikatny zapach jaśminu i piżma, światło nie było tak ostre jak na dole, a i ułożenie ziół było zupełnie inne. Usiadłam przy wiklinowym stoliku, przy którym zazwyczaj pijemy herbatę. Zapadłam się w miękkim fotelu. Właśnie teraz uświadomiłam sobie, że mam za sobą długi dzień, który nie skończy się zbyt szybko. Starzec krzątał się po swojej zielarni. Znamy się już jakiś czas. Zawsze zadaje mi to samo pytanie, czego potrzebuje, ale już od dawna nie słucha odpowiedzi. Zna mnie na tyle dobrze, że zawsze trafia w to, czego potrzebuje. Jest znakomitym słuchaczem i ma doskonałą pamięć jak na swoje lata. Zawsze pamięta co brałam ostatnio i w jakich ilościach, i jakimś cudem potrafi sobie przekalkulować co potrzebuje, a co jeszcze mam. W dodatku zawsze słucha o moich podróżach i misjach, przez to zawsze wie, co dla mnie uszykować lub co sprowadzić, jak tego nie posiada. Od zawsze zaopatruję się tylko u niego. I tym razem się nie pomylił. Zajrzałam do koszyka, który postawił przede mną.
- Jak zawsze niezawodny. Dziękuję Ci bardzo – uśmiechnęłam się.
- Nie przesadzaj. Będę miał do Ciebie prośbę o parę rzeczy przed wyjazdem, więc nie zapomnij mnie odwiedzić. I nie zapomnij przywieźć koszyków! Masz już chyba ich z pięćdziesiąt w domu. Zjadasz je czy co.
- Obiecuje, że przy następnej wizycie oddam Ci wszystkie. Nie chciałabym, żebyś na mnie gniewał i przestał szykować mi te cuda. Obiecuje, że w tygodniu podjadę. Tylko jeszcze nie wiem kiedy dokładnie. - był jednym z moich przyjaciół, chciałam pielęgnować zaufanie i sympatie jakimi mnie darzył. Nie chodzi o to, że nie oddałam mu koszyczków. Chodzi o poświęcenie mu czasu. Przyjaciele są potrzebni, a żeby byli, trzeba poświęcać im czas i myśli.
- No dobrze, trzymam Cię za słowo. A teraz zmykaj już, jak chcesz się jeszcze skontaktować z Łowcami. Chociaż szczerze wątpię, że powiedzą Ci coś, czego nie wiesz. Ty zawsze wiesz wszystko.
Zaśmiałam się. Pokładał we mnie taką wiarę, jakbym miała ocalić świat od zniszczenia. Niestety, nie uda mi się tego zrobić i świat w końcu upadnie. Lecz to nie jest czas na uświadamianie smutnej prawdy.
- Do zobaczenia Zielarzu. Obiecuje, że odwiedzę Cię jeszcze przed podróżą.
- Do zobaczenia! I nie odstrasz tego chłopca, przyda ci się jakiś towarzysz.
Nie miałam czasu wdawać się w dalsze dyskusje, ale miałam wielką ochotę powiedzieć mu co myślę na ten temat. Mówiłam już wiele razy, ale widać jednak nie ma tak dobrej pamięci jak wcześniej wspomniałam. On i Wróżbitka uwzięli się na mnie. Traciłam powoli cierpliwość na te ich docinki i niepotrzebne komentarze. Jestem w stanie zrozumieć, że się o mnie martwią i chcą dla mnie jak najlepiej, ale mogliby się chociaż trochę opanować.
Skontaktowałam się z grupą mojego gościa, jednak nie było zbyt dużo czasu na wyciąganie od nich wiadomości, a oni nie byli skorzy do współpracy. Nie dowiedziałam się niczego konkretnego. Ani na jego temat, ani na żaden inny. No cóż. 
Wróciłam do mieszkania, odłożyłam koszyk z ziołami i wstawiłam wodę na herbatę. Nagle usłyszałam jego kroki na klatce schodowej. Ciekawe, czy dopiero mnie znalazł, czy czekał, aż wrócę. Otworzyłam drzwi, gdy akurat dochodził do nich. Tym razem nie był zdziwiony. Pokazałam mu gestem, żeby wszedł, a on posłusznie poszedł i usiadł na fotelu. Zamknęłam drzwi i dłonią w powietrzu, tuż przy drzwiach narysowałam znak. Najpierw drzwi się zaświeciły, potem światło przeszłą falą po wszystkich ścianach i znikło. Odwróciłam się do niego i przyłapałam go na tym, że mi się przygląda. Z obrzydzeniem? Odrazą? Gniewem? Nie umiałam jasno określić co w tym momencie emanowało z jego oczu.
- Ja też wcale nie ciesze się z Twojej obecności. Jednakże jesteśmy na siebie skazani na jakiś czas. Ale spokojnie, odbębnisz swoje, dowiesz się kilku ciekawostek i będziesz mógł wrócić tam skąd przyszedłeś. Mam nadzieje, że pamiętasz co mówiłam. Nie oczekuje od Ciebie sympatii, ale szacunku. Nie róbmy sobie na złość. To szybciej to minie. Masz jakieś imię?
Nie odpowiedział mi. Może byłam zbyt oschła. Oddałam mu zachowanie za zachowanie. On nie zamierzał być miły, to niby dlaczego ja miałam być. Musze wziąć się w garść, jestem Łącznikiem, nie mogę stroić fochów. Co się ze mną dzieje?
- Napijesz się czegoś? Przed chwilą przywiozłam świeżych ziół. Może zrobię herbaty? - spuściłam z tonu. W końcu był moim gościem. Wypadało o niego zadbać, zwłaszcza, że nie wyglądał na takiego co by sam o siebie dbał.
Znów nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał na mnie. Cały czas wzrok wbijał w podłogę. Woda zaczynała się gotować, więc poszłam i uszykowałam dwa kubki.
- Pora na mnie – usłyszałam za plecami.
- Dokąd chcesz iść? - zapytałam kierując się w jego stronę.
- A co Cie to obchodzi? 
Spodziewałam się takiej reakcji, ale wiedziałam też, ze ja go zaskoczę swoją.
- Tak wyszło, że przez najbliższy czas będzie mnie obchodziło gdzie jesteś i co się z Tobą dzieje. Po za tym uszykowałam już dla Ciebie pościel. Może moja kanapa nie należy do najwygodniejszych, ale tu Ci na pewno będzie lepiej niż tam, dokąd zamierzasz iść. - nie myliłam się. Był zaskoczony. Przez chwilę wahał się co zrobić, jednak puścił klamkę.
- Chodź – myślałam, że przyjedzie po moim wyjeździe i nie będę miała czasu na przygotowania. Więc już wcześniej uszykowałam dla niego miejsce w szafie, pościele i parę innych potrzebnych rzeczy. Pokazałam mu całe mieszkanie, chociaż nie było za bardzo co pokazywać.
Moje mieszkanie było małe, stworzone dla jednej osoby. Salon łączył się z kuchnią, niewielka łazienka i sypialnia. Małe, ale przytulne. 






Rozdział II
„Co nieco”

Zanim się rozpiszę, powinnam opowiedzieć wam co nieco z tego, co było zanim przydzielono mi towarzysza wbrew mojej woli. Zostało dużo pytań bez odpowiedzi, prawda? A ja, jak nikt inny, wiem jakie to frustrujące.
Szóstka „Mnichów”, którzy po mnie przyszli, była szóstką Łączników. Kim jest Łącznik? To ktoś, kto łączy wszystkie światy. Łącznik jest mędrcem, uczonym, powiernikiem, doradcą, kimś komu każdy może zaufać. Jakie światy? Świat ludzi niewidzących, ślepych, zwyczajnych czy jak ich chcecie nazwać i świat magii. Łącznik stoi na straży porządku i równowagi ziemi, pff, całego wszechświata. Była ich szóstka i byli to sami mężczyźni, byłam pierwszą w historii kobietą, więc przyszło mi się zmagać z trudnościami i oporem wielu istot. Nikt nie traktował mnie poważnie, oprócz moich nauczycieli, jednak oni nie zostawali ze mną na długo i się często wymieniali. Każdy Łącznik jest odpowiedzialny za jeden kontynent, więc jak możecie się domyślić, mają całkiem dużo roboty. 
Zamknięto mnie w czymś w rodzaju klasztoru, skąd nie było wyjścia. Nawet nie było prawdziwych okien. Jakie były, skoro nie prawdziwe? Za szybą widziałam to, co chciałam widzieć. Jeśli pewnego dnia chciałam zobaczyć łąkę, to ją widziałam, a po chwili patrzyłam na Wielki Mur Chiński, albo wieżę Eiffla. Zostałam zamknięta na wiele lat, ale dla mnie czas się zatrzymał. Nie widziałam świata, jak się rozwija, nie wiedziałam magicznej wojny, która w tym czasie trwała. Świat się zmienił, ale ja zostałam taka sama. Wciąż wyglądałam na dwadzieścia lat. Ileż ludzi chciałoby dostać taki prezent od losu! Ale nie ja... na początku było mi bardzo ciężko. 
Łącznik nie może się z nikim związać, zaprzyjaźnić, nie może nikogo pokochać. Powiem wam w tajemnicy, że ja złamałam tą zasadę. Mam czterech przyjaciół. Wróżbitkę, która daje dobre rady i potrafi przewidzieć różne rzeczy tak często, jak często się myli. Kapłana, który jest w połowie drogi do Wcielenia, który służy mi radą, a gdy wracam z wojen leczy moje ciało i duszę. Zielarza, który jest sympatycznym starczym człowiekiem. Jego żona była wnuczką kobiety u której kupowałam kwiaty i rzeczy do ogrodu dla mamy. Ta trójka jest widząca. Pozostała jeszcze moja przyjaciółka, z którą chodziłam na studia. Wie, że jestem nienormalna, jak to ona określa, ale nie wnika w szczegóły. Wie również, że raczej mam mało czasu, ale jej to nie przeszkadza. 
Czy coś jeszcze musicie wiedzieć? Wydaje mi się, że reszty się dowiecie w trakcie opowieści. Siedzicie już wygodnie?






Rozdział III
„Poznawanie”

Obudził mnie trzask zbitego szkła. Byłam tak bardzo zmęczona. Śniły mi się dziwne rzeczy. Zieleń, czerń, zieleń, czerń, światło, krew. Kolejny trzask. Przeklęłam pod nosem i ruszyłam się z łóżka. W kuchni zastałam mojego gościa, zbierającego resztki eliksirów z podłogi.
- Zostaw, ja to posprzątam – szło mu to bardzo nieudolnie. Jeszcze by się sam pokaleczył. - Przesmarowałeś podłogę połową mojego zaopatrzenia. Będę musiała udać się do Zielarza szybciej niż myślałam.
- Przepraszam – powiedział skruszony. Przyglądał mi się jak sprzątam i jak chowam do szaf zioła i fiolki, które jeszcze zostały z wczorajszej wizyty w sklepiku. 
- Ranny ptaszek z Ciebie, co? - zegarek wskazywał godzinę 6 rano. Co za nieludzka godzina. Zwłaszcza po tak okropnej nocy.
- Przepraszam, że Cie obudziłem. Nie sypiam zbyt dużo.
- Dobrze wiedzieć. Ja, niestety, potrzebuje trochę więcej snu. Więc będę Ci wyznaczała księgi, jakie będziesz czytał w tym czasie. I proszę Cię, żebyś więcej sam nie ruszał eliksirów. Jesteś głodny? Usiądź, zrobię śniadanie – nie czekałam na odpowiedź. Wskazałam mu miejsce przy stole i zabrałam się za robienie jajecznicy i grzanek. Szybko i prosto. Nie miałam siły ani chęci na nic więcej.
- Nazywam się Bastian – odezwał się cicho. Czyżby postanowił załatwić to pokojowo? Czy chwilowo chce być miły, żebym nie zmieniła zdania i go nakarmiła? W końcu jest tylko mężczyzną.
- Miło mi Cię poznać Bastian. - uśmiechnęłam się delikatnie. Jeśli on będzie miły to i ja będę. - opowiesz mi coś o sobie?
Zapadła cisza. Chyba za szybko to powiedziałam. Może jednak wcale nie chce ze mną rozmawiać. Kątem oka widziałam, że patrzy na swoje splecione dłonie, które położył na stole. Wyglądał, jakby go coś trapiło. Może powinnam go upić, albo zmusić czarami, żeby coś o sobie opowiedział? Nie będę na niego naciskać. Nie chce, żeby czuł się nieswojo, chociaż i tak się pewnie czuje. A może właśnie o to chodzi...
- Wiesz, jeśli nie chcesz tu być, to Cię nie zmuszę. Wczoraj Ci tylko zaproponowałam, żebyś został. Jeśli wolisz być gdzie indziej to nie ma sprawy. Będziemy się umawiać na konkretne godziny.
- Chcę tu zostać – powiedział z przekonaniem. Zaskakuje mnie. Nie umiem wyczuć jego emocji, co jest dla mnie nowością. Raczej nie mam z tym problemu i jeśli tego nie robię, to z własnej woli. A teraz obojętnie jakbym się starała, to między nami stoi mur. Może jak go lepiej poznam. - Po prostu nie mam co o sobie opowiadać. Chciałbym Cię czymś zaskoczyć, ale znasz moje życie. Wiesz czym się zajmuje. 
- No dobrze, a wiesz czym ja się zajmuje? 
- Mniej więcej – odpowiedział.
No tak, mniej więcej. Czego mogłam się spodziewać po tym... kimś. Zastanawiałam się ile ma lat. Nie potrafiłam określić. Chwilami miał wzrok samotnego, smutnego dziecka, a chwilami poważnego, pewnego siebie mężczyzny. Było trochę tak jakby potrafił przenosić swoje ciało w czasie. 
Dni mijały... nie, nie mijały, ciągnęły się nieubłaganie. Bastian okazał się okropnym uczniem. Zuchwałym, pewnym siebie, a o niewielkiej wiedzy i niewielkich umiejętnościach. Mogłam mu tłumaczyć w kółko to samo, lecz on wciąż zapominał! Moja cierpliwość okazała się niezrównana, ponieważ gdy nadeszła sobota, On wciąż żył. A ja, mogłam odżyć, wybierając się na cały dzień na uczelnie, gdzie mogłam się spotkać z przyjaciółką i pooddychać innym powietrzem.
- Natt! - pisnęła mi do ucha. - Kto to jest?!
W sobotę wieczorem wychodziłyśmy z zajęć. Zaczynało się ściemniać, co jeszcze bardziej potęgowało nasze zmęczenie. Rozejrzałam się wokół, szukając przyczyny urazu moich bębenków usznych. Oczywiście, na co innego mogła zareagować. O mój samochód stał Bastian z rękami założonymi, przyglądał się przechodniom ze zgorszoną miną, a gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się.
- To On, to On? - wydawało jej się, że szepcze, a tak naprawdę słyszeli ją wszyscy w odległości 5 metrów. On też.
- Taaak, to mój... znajomy – odpowiedziałam niepewnie. No cóż. Jak inaczej go nazwać, jeśli nie znajomym? Dorota nie musiała wiedzieć więcej. W jej wypadku niewiedza jest zbawieniem. - Lepiej już pójdę, musimy jechać w jedno miejsce. Jesteśmy w kontakcie.
Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, a ona w końcu raczyła przenieść wzrok z Niego na mnie. I zaraz tego pożałowałam. W jej oczach były wypisane słowa „ Dowiem się wszystkiego. Poddam Cię torturom, ale się dowiem”. Miej mnie Panie w swojej opiece pomyślałam i ruszyłam do samochodu.
- Po co studiujesz? - zapytał gdy tylko zamknęłam zatrzasnęłam drzwi od samochodu.
- Widzę, że kultury też się musisz nauczyć. Dzień dobry Bastianie.
- Oni i tak Ci nie mogą przekazać wiedzy, jakiej potrzebujesz. Marnujesz tylko czas. - kontynuował, nie zwracając uwagi co powiedziałam.
- A rozmawiałeś kiedyś z jakimś człowiekiem? Nie mówię o nastolatce, którą spotkałeś w klubie. Na uczelni jest mnóstwo ludzi, mniej lub bardziej świadomych swojej wiedzy. W różnych dziedzinach. Czasem są pomocni. Po za tym, jestem człowiekiem, chce przebywać wśród ludzi. 
- Nie jesteś człowiekiem – prychnął. Bezczelny, arogancki, bez kultury osobistej. Ot trzy słowa, które opisują jego osobowość. 
- Ale byłam człowiekiem. Elf może przyczepić sobie brodę, ale nie stanie się krasnoludem i na odwrót, krasnolud może ściąć brodę i odziać się w elfią szatę, ale to nie znaczy, że zmieni się w elfa. Tak samo jest ze mną i z Tobą. Oboje ludźmi pozostaniemy. Ciągle będziemy mieli ludzkie odruchy i ludzkie zachowania, wzbogacone jedynie o kilka zdolności – powiedziałam spokojnie. Milczał, wlepiając wzrok tępo za szybę. Przez chwile nawet zastanawiałam się, czy może spróbować wyłapać jego emocje, ale zrezygnowałam. 
- Dzień dobry – odpowiedział po chwili. Rety, co jest z tym facetem? Co się w nim kłębi.
- Dziwie się, że jeszcze żyjesz z takim refleksem – uśmiechnęłam się. 
- Długo Cię nie było – cóż za spostrzeżenie! Czyżby nasz geniusz znał się na zegarku?
- I jutro też mnie nie będzie. Wykorzystaj ten czas na doczytanie księgi i na odpoczynek. W poniedziałek z samego rana ruszamy.


Rozdział IV
„Podróż”

W poniedziałek wstałam bardzo wcześnie, o dziwo przed moim rannym ptaszkiem. Cel naszej podróży? Elfy Światła. To bardzo stary ród i preferuje stare zasady. Tak więc splotłam z moich długich brązowych włosów luźny warkocz i założyłam niebieską suknie z długimi rękawami i koronkowymi wykończeniami. Była delikatna, skromna i lekko nadawała moim szarym oczom subtelnego błękitu. To był ten dzień, ten szczęśliwy dzień, kiedy wszystko musi się udać. 
Z rozmyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Jesteś gotowa, bo.... - zaczął, ale nie dokończył. Stał w przejściu z otwartymi ustami i nieruchomym wzrokiem. Szybko odwróciłam twarz chowając wykwitający na moich policzkach rumieniec. Nie byłam przyzwyczajona do mieszkania z kimś, więc zdawało mi się zapominać, że tuż za ścianą jest On.
- Jestem – powiedziałam odchrząkając – A Ty? To może być długa narada.
- Tak... ja też. To znaczy, gotowy jestem – powiedział i wyszedł do salonu.
Narzuciłam kilka zaklęć na mieszkanie i wszystko sprawdziłam. Trudno było przewidzieć czas naszej nieobecności, a jednak chciałam mieć dokąd wrócić.
- Nie możemy teleportować się do samego centrum. Postaram się przenieść nas jak najbliżej. Powinien tam już czekać na nas strażnik. Gotowy?
Kiwnął głową i stanął pewnie obok mnie. Chwyciłam go za rękę, a on spojrzał na mnie wyczekująco. 
- No to ruszamy – szepnęłam.
Teleportacja jest podobna do kręcenia się na karuzeli w dzieciństwie. Jest coraz szybciej i szybciej, i nagle, zanim żołądek postanowi oddać całą zawartość, zatrzymuje się. Nie myliłam się, strażnik już czekał. Gdy zmierzaliśmy do labiryntu, który prowadzi do włości Elfów, wdałam się w zupełnie niepotrzebną dyskusje z Bastianem. I przepraszam, za to co zaraz przeczytacie ale : Tłumaczę temu tępakowi jak krowie na rowie tak proste rzeczy, że dziecko by to pojęło, ale nieee, On nieee, no bo po co. 
- Dla mnie elf to elf, wszystkie takie same – powiedział stanowczo. Prawie natychmiast został przewrócony, a nad nim stał strażnik przyciskając miecz do jego szyi.
- Nie waż się tak mówić – warknął.
Skąd ten gniew? Są Elfy Światła, które są raczej przyjazne, pomocne, uzdolnione. Są również Elfy Cienia, które niszą wszystko co stanie im na drodze. Nie ważne czy to człowiek, zwierze, czy las. One już dawno odrzuciły połączenie z naturą i czerpią siłę ze złych emocji itp. trochę jak demony. Swego czasu Elfy Światła przeżyły straszną wojnę ze swoimi mrocznymi braćmi i ponieśli wielkie straty.
- Facile. Facile. Encore regretter ces mots. - powiedziałam spokojnie.
Jeszcze chwila i to ja bym straciła cierpliwość. Cieszę się, że to jednak strażnik się na niego rzucił, nie ja. Ja bym się nie zatrzymała.
- J'espère bien – odpowiedział i ruszył dalej.
- Co mu powiedziałaś? - zapytał Bastian szeptem doganiając mnie.
- Że będę Cię torturować za karę.
- Nie prawda. - odparł.
- Powiedziałam, że pożałujesz tych słów, więc to bardzo prawdopodobne.
Na szczęście trzymał swój niewyparzony język przez resztę drogi, więc gdy doszliśmy do labiryntu zdążyłam ochłonąć.
- Musisz tu zostać i poczekać.... - zaczęłam.
- Co? Nie! Ja miałem Cię bronić! - przerwał mi – Muszę iść z Tobą.
- Nie ma dla mnie bezpieczniejszego miejsca niż dom Elfów Światła – powiedziałam spokojnie.
- Oddani w wierze i walce, Pani – strażnik ukłonił się. Odwzajemniłam ukłon i ruszyłam z nim w labirynt. Jeszcze tylko rzuciłam przez ramię „ Czekaj”.

***

Szłam dość energicznym krokiem. Byłam zadowolona, że wielogodzinna dyskusja z radą elfów już się skończyła, a w dodatku pozytywnie. Muszę teraz dać im trochę czasu, by podjęli właściwą decyzję. Wrócę tu za jakiś miesiąc. Rozejrzałam się, ale byłam już zbyt daleko by dostrzec elfi las. Labirynt roślinny, do którego właśnie weszłam, miał chronić Elfy przed niechcianymi gośćmi. Wyjść było wiele, ale tylko jedno na drogę do lasu elfiego, jednak żaden człowiek, ani inny niepowołany stwór, nie mógł tamtędy przejść. Cały czas szłam tym samym tempem. Mogłam przejść przez ten chaos tylko dzięki zaklęciu rzuconemu na wejściu, przez które droga pulsowała jaskrawym kolorem. Skupiłam się na Bastianie, który miał na mnie czekać przy wejściu. Usłyszałam jego przyspieszony oddech, poczułam pracę jego mięśni. Przystanęłam na chwile, gdy usłyszałam trzask rozdeptanych gałęzi. Podniosłam wzrok. 
- WIEJ! - krzyknął Bastian. Przed chwilą wybiegł z zakrętu, właśnie mnie mijał, gdy moim oczom ukazała się chmara demonów. W połowie duchy, w połowie postacie. Zieleń labiryntu ginęła w czerni ich gniewu, a ich przeraźliwy pisk masakrował uszy.
- O cholera, cholera – krzyknęłam odwracając się i biegnąc ile sił w nogach. 
Droga się właśnie rozdzielała, a ja nie widziałam w którą stronę pobiegł Bastian. Nie miałam czasu szukać go myślami. Pobiegłam w lewo... prawo, lewo, prosto jakiś czas, znów w lewo. Trafiłam na ślepy zaułek. Skupiłam myśli na Łowcy. Słyszałam jego krzyk. Walczył. Ledwo łapał oddech. Nie mogłam go zlokalizować w tym całym gąszczu. Ruszyłam biegiem. Nie mogłam skupić myśli i wydawało mi się, że ciągle biegam w kółko. W dodatku nie było śladu po Bastianie i demonach. To było jak zawołanie. Przeraźliwy pisk. Upadłam na ziemię, zacisnęłam powieki i osłaniałam uszy. Najchętniej wcisnęłabym sobie pięści do nich, by tylko przestać słyszeć ten dźwięk. Otworzyłam oczy. Demony krążyły wokół mnie. Nastał mrok. Prawie nic nie widziałam. Zaczęłam szeptać zaklęcia. Nic się nie działo, demony na to nie pozwalały.
- Claritudo – powiedziałam głośno, stanowczo, a wokół mnie pojawiła się aura światła. Teraz widziałam ich dokładnie, a czas jakby się zatrzymał. Czułam coraz większe przerażenie. Skąd one się tutaj wzięły. Nie powinny tu być. Nie miały prawa. Nie wiedziały o istnieniu labiryntu. Dotychczas było to najbezpieczniejsze przejście. Krąg który zataczały stawał się coraz mniejszy, coraz mniejszy.  Nagle wszystkie się na mnie rzuciły. Nie zdążyłam zareagować. Miotały mną w każdą stronę, rozszarpywały. Odbierały tlen. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam wydobyć głosu. Czułam jak ich pazury rozrywają moją skórę, szarpią mięśnie. Czułam zapach swojej krwi. Demony też ją czuły. Były głodne, chciały ofiar. Jak mogłam dać się tak podejść. Jak mogłam nie wyczuć ich obecności. Tak miał wyglądać mój koniec. Z krzykiem, nie wiadomo skąd,  w demony wpadł Bastian. Walczył. Obraz przed oczami mi się zamazywał, jednak widziałam, że on też już traci siły. Zaraz polegnie. Skupiłam w sobie resztki mojej siły. Krzyknęłam. Głośno. Wyraźnie. 
- SATIS! DAEMON! MORS SOLA!!
Zapadła ciemność. 

***

Obudziłam się w łóżku. W jakimś białym pokoju. Moje ciało było całe obandażowane i sztywne. Nie mogłam się ruszyć. Nerwowo szukałam wzrokiem czegokolwiek, co pozwoliłoby mi stwierdzić gdzie jestem. 
- Spokojnie Łączniczko. Jesteś w domu. - moim oczom ukazał się Kapłan. Westchnęłam. Mogłam być spokojna. Byłam w rękach przyjaciół. Tylko, skąd ja się wzięłam w domu. Byliśmy przecież we Francji. Demony. Labirynt. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz – Uspokój się. Jesteś w domu. Byłaś nieprzytomna przez tydzień. Straciłaś mnóstwo krwi i siły. Jeszcze trochę minie zanim wrócisz do siebie. Ale skoro już się obudziłaś, będziesz mogła wrócić do swojego mieszkania, jak tylko poczujesz się na siłach.
- Skąd się wzięłam w domu? I co z … 
- Łowca już wyzdrowiał. Do niego te bestie nie zdążyły tak się dobrać jak do Ciebie. Siedzi przy Tobie godzinami, obwinia się, że nie potrafił Cię obronić. Wiem co sobie myślisz. Na pewno na niego nakrzyczysz wcześniej czy później. Ale nie zapomnij dać mu jakieś słowa otuchy. On nie jest niczemu winny. 
- Co tam się stało? W labiryncie? - zapytałam.
- Ostatnimi siłami wypowiedziałaś zaklęcie i zemdlałaś. Jednak udało Ci się, a wszystkie demony znikły. Łowca zaczął tamować Twoje rany, ale spodziewał się najgorszego. Nie wiedział jak wyjść z tego gąszczu. Na szczęście odnalazły was Elfy. Wzruszyłaś ich swoją przemową i zaskoczyłaś swoją mądrością. Po opatrzeniu waszych ran, dzięki informacjom od Łowcy, przysłali was tutaj. Elfia Rada przesyła Ci pozdrowienia, liczą na Twój szybki powrót do zdrowia i szybkie spotkanie.
Zamyśliłam się. Jak zawsze Kapłan mówi rzeczowo. Prosto i na temat. Właściwie nie wiem co jeszcze chciałam od niego usłyszeć. Powiedział, że Bastian wyzdrowiał. Ale chciałam chyba konkretnych informacji. Co mu było i jak długo mu było. Jak się czuje teraz i może... co czuje.
- Powinnaś odesłać go tam skąd przybył – powiedział, wyrywając mnie z przemyśleń.
- Dlaczego? - naprawdę mnie tym zaskoczył. Rozmawiałam z nim przecież, zanim mój obrońca się pojawił. Twierdził, że to doskonały pomysł, że potrzebuje opieki. Towarzysza. Ucznia. Wręcz sam mnie do tego namawiał, gdy ja chciałam odrzucić propozycję Wielkiej Rady. 
- Nathalie – zaczął z powagą – On Cię rozprasza. Nie jesteś Łącznikiem dzień ani dwa. Nie raz walczyłaś z demonami, czy z jakimiś stworami. Nie raz leczyłem Twoje rany. Ale nigdy nie dałaś się tak podejść. 
- Może one po prostu były silniejsze niż zwykle?
- Przypuszczam, że tak. W końcu skąd by się tam wzięły. Zwykłe demony by tam nigdy nie trafiły, choćbyś im ustawiła drogę z neonami od samych bram piekieł po ten labirynt. Ale czy warto ryzykować? Albo naucz się przy nim skupiać, albo go odeślij. - powiedział, po czym odszedł. Po prawdzie miał racje. Nigdy nie dałam się tak podejść. Może i nie raz leczył moje rany, nawet cięższe niż tym razem, ale nigdy nie z zaskoczenia. Może Kapłan ma racje i powinnam odprawić Bastiana. Ale przyzwyczaiłam się do jego obecności. Samotność nigdy mi nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie. Lubiłam mieszkać sama. Lubiłam ten spokój, wolność wyboru, to, że nie muszę się liczyć z niczyim zdaniem. Ale teraz nie wyobrażam sobie, żeby miało go nie być. Że nie czekałby na mnie. Na samą myśl o tym, że miałabym zostać sama, poczułam jakąś pustkę w środku. Może powinnam kupić psa.

***

Gdy wróciliśmy do domu od razu zabrałam się za przeglądanie ksiąg. Miałam wiele do zrobienia, a czasu coraz mniej. Musiałam śpieszyć się, jeśli chciałam wykonać cały swój plan.
- Nie powinnaś odpoczywać? - zapytał, musiał podbiec i mnie przytrzymać, bo prawie osunęłam się na podłogę z mnóstwem książek w rękach. Zabrał je ode mnie, odłożył na stół, po czym zaprowadził mnie do fotela.
- Może i powinnam, ale Ty miałeś wystarczająco odpocząłeś. Przeczytałeś chociaż jedno zdanie przez ten tydzień? - zapytałam karcąc się w duchu. Jak mogłam być taka, skoro on czuwał nade mną, dopóki się nie obudziłam. Jak mogłam? Przecież musiałam. 
- Wiesz, tak jakoś wyszło, że nie byłem w stanie. Martwiłem się bardzo. - wyglądał jakby mówił poważnie. Usiadł naprzeciwko mnie i nie odwracał wzroku, jakby oczekiwał odpowiedzi. Ale, to nie było pytanie, więc co mogłabym mu powiedzieć? 
- Widzisz te dwie księgi w zielonej oprawie? Przeczytaj je proszę jak najszybciej.
Westchnął trochę zbyt teatralnie. 
- Po co Ci tyle książek? - machnął ręką na moją małą biblioteczkę. - Przecież to wszystko masz w głowie.
Po co? Spojrzałam na nie. Każda z nich, była jak mój bliski przyjaciel, cząstka domu, cząstka mnie. Gdy świat zdawał się wysysać ze mnie życie, one były moim życiem. Gdy wydawało mi się, że już nie mam siły, one były moją siłą. Każde słowo jest dla mnie jak oaza. Każde niezwykle cenne. Ale On nie mógł tego zrozumieć. Zapewne, dopóki ja nie wkroczyłam w jego edukacje i znajomość literatury, czytał jedynie instrukcje jak restaurować broń.
- „Pokój bez książek, jest jak ciało bez duszy” - zacytowałam i podpisywałam się pod tym zdaniem obiema rękami. Wielokrotnie czułam, że moja dusza staje się lepsza lub gorsza, po przeczytaniu jakiejś książki. 
Nagle drzwi wybuchły. Jakim cudem? Przecież rzucałam zaklęcia na całe mieszkanie, tak jak zawsze. Powinno być istną świątynią! Jednak nie było. Czarne postacie zaczęły wdzierać się przez drzwi, a raczej ich brak i przez nową powstałą dziurę w ścianie. Byłam słaba, jednak miotałam zaklęciami jak tylko mogłam. W przerwach między jednym zaklęciem, a drugim błagałam Bastiana, żeby zwołał pomoc, albo żeby chociaż mi pomógł, ale On nie ruszał się z miejsca. Patrzył z krzywym wyrazem twarzy jak rzucano na mnie płonące łańcuchy. Nie zrobił nawet kroku w moja stronę, gdy moja skóra zaczęła się palić, a moc uciekać. Nie miałam siły już walczyć. Zanim znów dopadła mnie ciemność w mojej głowie pojawiła się przytłaczająca myśl : Zdradził Cie ten, któremu postanowiłaś zaufać. Zabije Cie ten, któremu pozwoliłaś poznać swoją siłę i swoje słabości. To koniec.




Rozdział V
„Saven”

Przebiegłam nerwowo oczami po otoczeniu. Nagle wszystko zaczęło się składać w całość. Nagle wszystko stało się jasne. Skąd demony wzięły się w elfim labiryncie, te dziwne emocje, które  wyczuwałam. Głupia. Ignorowałam je wszystkie. Podczas, gdy inni Łącznicy tylko przekazywali wiadomości, ja zaangażowałam się w cały ten świat. Spokojnie rozejrzałam się po otoczeniu. Mroczny pokój lekko rozświetlał niewielki ogień w kominku. Na ścianach były obrazy, które przedstawiały różnych Łowców. Nie tych najlepszych, ale tych którzy przyczynili się jakoś do wzrostu wiedzy lub umiejętności całej grupy. Na przykład po mojej prawej był obraz przedstawiający Myśliwego, którego zabija wilkołak. W lecznicy przez przypadek odkryto, jak krew wilkołaka działa na wampiry, gdy jeden z Łowców nie przyznał się, że został zainfekowany podczas jednej z walk i rzucił się na ciało stworzenia, które jeszcze pachniało świeżą, ciepłą krwią. Zginął po piętnastu minutach od wypicia tej krwi. Zaczęto przeprowadzać setki badań.  Jedno z takich badań przedstawia obraz zaraz po lewej od poprzedniego. Z jednej strony żywy wampir, z drugiej żywy wilkołak. Przyczepieni wszystkim czym się dało do wielkich drewnianych stołów. Z ich ciał wystaje mnóstwo rurek i narzędzi. Wymieniają się krwią. Przełknęłam głośno ślinę. Łowcy są okrutni, bez uczuć. Nie wiem co mi zrobią, ale na pewno nie będzie to szybkie i bezbolesne. Naraziłam im się. Dążyłam do tego, żeby złączyć wszystkie rasy i namówić je, do powstania przeciwko demonom. Byłam tak blisko, że niemal czułam siarkę wydobywającą się z portalu w Saven. Nigdy tam nie byłam osobiście, ale czułam odczucia innych. Widziałam wspomnienia. Tyle słyszałam. Zamknęłam oczy. Niemal poczułam pod stopami czarny żwir. Żar, który drażni moją twarz. Trzaskający ogień. Otworzyłam oczy. Ogień w kominku wzrósł. Gdyby mi się udało, gdyby wszystkie rasy powstały razem ze mną, gdyby nam się udało... Łowcy przestali by istnieć. Byliby bezrobotni. Stracili by sens swojego życia. Byliby niczym. Żaden z nich nie ma uczuć i nie ma żadnych innych umiejętności. Stworzeni są do walki i zabijania. Przestali by się liczyć w baśniowym i ludzkim świecie. Spuściłam wzrok i dopiero zauważyłam krąg wokół krzesła, do którego byłam przykuta. Był to piach z samych piekieł, mieszanka ziół cmentarnych i co dziwne, ludzkich ziół. W powietrzu czułam zapach imbiru. Jednak ta mieszanka powstrzymywała moje moce, nie mogłam zrobić nic. Każde zaklęcie, każda myśl, wszystko znaczyło tyle co nic. Dopiero teraz go zauważyłam. Stał w kącie, po lewej stronie od kominka. Zrobił krok do przodu, by ogień oświetlił mu twarz. Nie wyglądał dobrze. Na pewno nie spał od dawna. Miał ciemne cienie pod oczami, musiał dużo schudnąć, bo kości policzkowe stały się wyraźniejsze.
- Już wszystko wiem Bastianie – powiedziałam spokojnie, chociaż miałam ochotę się rozpłakać. Ufałam mu jak nikomu innemu. Mówiłam mu wszystko, dzieliłam się całą swoją wiedzą, wszystkimi swoimi odczuciami i planami. Był mi bliski. A teraz wiem, że to była iluzja stworzona przez jego Radę, przez jego ojców. Miał się do mnie zbliżyć.
- Wciąż wiesz za mało Łączniczko – jego głos wydawał się smutny. Patrzyłam w coraz niespokojniej trzaskający ogień w kominku. Kątem oka widziałam jak robi kilka kroków w moją stronę. Staje tuż obok i również patrzy w kominek. - Ktoś kiedyś powiedział, że miłość to nie patrzenie na siebie nawzajem, tylko patrzenie w tę samą stronę. 
Prychnęłam tylko na jego słowa. Puste słowa. Nie znał nawet ich znaczenia. Spojrzałam na niego. Najgorsze było to, że nie potrafiłam go nienawidzić. Nie potrafiłam wyobrazić sobie jego śmierci, chociaż stał się moim wrogiem. Zdradził mnie, życzył mi śmierci i sam chciał mnie zabić, lecz ja nie potrafiłabym zranić jego. Co więcej, gdyby coś mu się stało, padłabym na kolana i wyszła z siebie, żeby go uleczyć. 
- Żal mi Ciebie Bastianie – tak, jest mi go żal. Innych uczuć nie chce dopuszczać do świadomości. Tylko to jedno, które nie wydaje mi się najbardziej zgubne. Inne nie mają prawa bytu. - Jesteś taki jak oni wszyscy. Pozbawiony uczuć i emocji, pozbawiony wiary, sensu i duszy.
Milczał. Westchnęłam. Wzrok skierowałam ponownie na kominek. Było w nim coś spokojnego i niepokojącego jednocześnie. Nie umiałam tego wytłumaczyć. Jednocześnie pozwalał mi powrócić do równowagi i podburzyć krew. Coś się wydarzy. Coś nadejdzie. Ciekawe, czy on też to czuje. Uczyłam go być czułym, na takie zdarzenia. Uczyłam go widzieć. Ale czy nauczył się tego. Zerknęłam na niego. Odwrócił się i spokojnie usiadł na krześle po mojej lewej stronie. Nie widzi tego. Nie czuje tego. Sama nie byłam pewna, czy chodziło mi o to, że nie czuje tej magii bijącej od ognia, czy nie czuje tego, co tak bardzo pragnęłam, żeby czuł.
- Miałam nadzieje, że przy moim boku będziesz inny. Że obudzę w Tobie to, co nie wygasło podczas szkoleń. Czułam to cały czas. W głębi serca masz resztki człowieczeństwa. A może tylko mi się wydawało. - odwrócił twarz, tak, żebym jej nie widziała. Zawsze miałam problem z rozszyfrowaniem jego uczuć. Ciekawe, czy przeszedł specjalne szkolenie, żeby móc być zdrajcą.
- Byłaś samotna Łączniczko, to nie było trudne zbliżyć się do Ciebie – Nie zwraca się do mnie po imieniu. Pragnę by je wypowiedział. W myślach krzyczałam, by je wypowiedział – Zawsze udawałaś, że tak jest dobrze i tak musi być. Jednak wcale nie tego pragnęłaś. Nigdy nie byłaś i nigdy już nie będziesz Wielkim Łącznikiem. Jesteś zbyt ludzka. 
- Natomiast Ty i Twoi pobratymcy nie różnicie się niczym, od tych bestii, co je zabijacie. Zabijacie, bo zostaliście do tego stworzeni, tak jak one. Wciągacie się w wir walki. Nie obchodzi was kto zginie i z czyjej ręki. Nie płaczecie nad ciałami waszych braci, z którymi żyliście przez lata. Bastianie – podniosłam głos, lecz jego imię wypowiedziałam cicho, spokojnie, namiętnie – Jesteś potworem. Oni są potworami. Ty nie musisz nim być. 
Wstał szybko i agresywnie, aż jego krzesło się przewróciło. Podszedł szybko do mnie. Zastanawiałam się, co teraz będzie. Czy mnie uderzy. Czy mnie skrzywdzi.
- Nie wymawiaj mojego imienia – powiedział, przez zaciśnięte zęby – Nie masz takiego prawa nędznico. Nic nie wiesz o mnie i o nich. Nic! To wszystko to złudzenia, którymi Cię karmiłem, byś mi zaufała. Jesteś nikim, a nie Łącznikiem! Żaden z nich by się nie dał tak podejść jak Ty! Jak dziecko! - krzyczał, lecz nic mi nie zrobił. Odwrócił się równie gwałtownie, podniósł krzesło i usiadł na nim. Zaśmiałam się. Szczerze. Podniósł na mnie zaciekawiony wzrok. - Czego rżysz?!
- Uspokój się, Bastianie – powiedziałam spokojnie, lekko się uśmiechając – Twoi Nauczyciele już tu idą, by zadać mi cierpienie i ból, którego Ty nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, którego nawet Ciebie, nie nauczyli zadawać. Ale wcześniej Ci tylko powiem, że nie wysłali Cię do mnie, bo byłeś jednym z lepszych. Wysłali Cię do mnie, bo byłeś jednym z gorszych. Gdybym Cię zabiła, nie ponieśli by żadnych strat w swojej armii, ani w swoim planie. Byłeś dla nich zbędny. Nadal jesteś. Liczysz na awans? Odznakę? Przykro mi, musisz zadowolić się ochłapami. 
Już otwierał usta by mi odpowiedzieć, ale w tym samym momencie otworzyły się drzwi. Bastian momentalnie stanął na baczność. Do pokoju weszło trzech wysokich mężczyzn, o czarnych włosach i czarnych oczach. Byli identyczni. Czyżby bali się mnie na tyle, żeby cała trójka musiała wypić eliksiry? Rozkazali Bastianowi wyjść, co oczywiście natychmiast uczynił.
- Cóż za uległość poddanych – powiedziałam, a trzy pary czarnych oczu zwróciły się w moją stronę. Przerażające.
- Oni nie są naszymi poddanymi – powiedział jeden z nich.
- Ależ oczywiście. Szkoda tylko, że ich wolna wola ogranicza się do pozabijania siebie i wszystkich. Tylko to robią bez waszej wiedzy. Tak, to nawet nie pójdą się wysikać jak im nie pozwolicie.
Pierwsze uderzenie w twarz. Otwartą ręką w prawy policzek. Nie było tak źle. 
- Miłe złego początki – skomentowałam.
- Rozumiem, że jest w Tobie tyle odwagi i zuchwałości, bo jeszcze nie wiesz co chcemy z Tobą zrobić – powiedział Pan numer trzy.
- Oj, nie doceniacie mnie, to przykre. Jeśli chodzi o was, to wiem wszystko, bynajmniej nie od waszego pachołka – wskazałam ruchem głowy drzwi. Wiedziałam, że On tam jest i obserwuje to wszystko. Tylko po co?
- To chyba ty nas nie doceniasz – Pan numer dwa.
Drugie uderzenie w twarz, w drugi policzek. Mocniejsze od poprzedniego. Idealnie wycelowane.
- Dosyć! To nie kółko zwierzeń biednych niedocenianych – kolejne uderzenie, tym razem z pięści. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się grymas bólu.
- Co? Nie masz już nic do powiedzenia? - zapytał jeden z nich. 
- Spieprzaj. - Oplułam mu twarz swoją krwią. Uderzenie w brzuch. Potem kolejne.
Spojrzałam na ogień w kominku, który teraz wyglądał, jakby stamtąd wychodził. Nie czułam już kolejnych uderzeń i nie słyszałam co do mnie mówią. Skupiona byłam na ogniu. Czyżby to było to? Nie mogłam uwierzyć. Zaczęłam szeptać zaklęcia. Kątem oka zobaczyłam, że jeden z moim oprawców szykuje strzykawkę. Zaraz się zacznie...
Z kominka wyleciał feniks, oprawcy odskoczyli pod ściany, gdy ten zataczał kręgi wokół mnie, nisko, przy podłodze, podpalając krąg, który tracił na mocy. I wleciał ponownie do kominka. Musze się pospieszyć, nie mam dużo czasu. Wypowiadam zaklęcie, a więzy puszczają. Wstałam i bez zastanowienia rzuciłam się w ogień. Obojętnie gdzie mnie przeniesie chwilowo otwarty portal. Gorzej trafić nie mogę. Przemknęłam przez tunel ognia. Nie parzył, dawał tylko przyjemne ciepło. Gdy znalazłam się na miejscu, szybko podniosłam się z podłogi i wycofałam się, tak, że plecami dotykałam ściany. Zbierałam siły. Byłam gotowa walczyć. W końcu się rozejrzałam i zobaczyłam znajome zielone pomieszczenie, było w nim jasno. Za jasno, w porównaniu do poprzedniego. Jednak moje oczy szybko się przyzwyczaiły i mogłam przyjrzeć się postaciom, które mnie otaczały. To elfy. Elfy wysłały po mnie Feniksa? 
- Nie, Łączniczko. To Feniks wysłał nas po Ciebie – powiedział jeden z Elfiej Rady. - Będzie spełniona Twoja wola. Złączymy siły, by pokonać demony. A teraz chodź, musisz wypocząć i się zregenerować. Za dwa dni wyruszamy do Saven.


Rozdział VI
„ Kilka słów wytłumaczenia”

Oczywiście, należy wam się to, kilka słów wytłumaczenia. Co to jest Saven? To portal, przez który demony przechodzą na nasz świat. Kiedyś był strzeżony przez Wiecznych Strażników, którzy pilnowali równowagi. Wpuszczali demony, ale tak, by porządek świata został niezachwiany. Jednak kilka lat temu ktoś Ich przekupił. Wieczni Strażnicy na początku nie reagowali na coraz większy ruch pod swoimi stopami, a jak chcieli zareagować, było już za późno. Złe siły postawiły również swoich strażników, którzy mieli pilnować, by portal więcej nie został zamknięty. I tak od tego czasu Wieczni Strażnicy i Strażnicy Zła walczą ze sobą. Jedni nie mogą zabić drugich. To jak walka z lustrem. Uderzamy w nie, kaleczymy się, jednak nadal widzimy swoje odbicie w jego odłamkach. To odbicie jest wciąż niezmienne. 
Jaki jest mój plan? Chyba już wiecie. Zamknąć portal. To będzie prawdziwa wojna. Żaden z moich braci Łączników nie wesprze mnie, co więcej mogą mnie ukarać za tak jawne branie udziału w tego typu poczynaniach. Jednak, kto jak nie ja? Kiedyś trzeba powiedzieć „Stop”, kiedyś trzeba powiedzieć „Koniec” i pozwolić światu żyć na nowo. Na nowo w zgodzie i spokoju.



Rozdział VII
„Koniec”



Te dwa dni minęły szybko, zbyt szybko. Myślałam, że jak przyjdzie nam iść na wojnę to będziemy bardziej do niej przygotowani, jednak nie było czasu. Łowcy również szykowali się do walki, ale po zupełnie innej stronie. Ci, którzy mieli chronić świat chcą  się przyczynić do jego zniszczenia.  Przykre, ale prawdziwe. Więc wysłałam tyle wiadomości ile się dało, zyskałam tylu sojuszników, ile tylko mogłam, powiedziałam tyle, ile powinnam. Dałam im wiarę i swoje poświęcenie. Jeśli umrę tam, na czarnym żwirze, pod bramą piekieł, umrę w dobrej wierze. 
Było mało czasu na zbrojenie,  ale mimo tego, nasze armie mogły budzić grozę. Ku mojemu zadowoleniu połączyły się wszystkie dobre rasy, a złe się nie wtrącały. Elfy Cienia mimo iż związane ze złą naturą odsunęły się. Co było jednym małym zwycięstwem. Skoro nie mogliśmy mieć ich jako sojuszników, dobrze, że nie mamy ich jako wrogów. 
Podróż do Saven trwała kilka dni, a w jej trakcie wciąż dołączały do nas nowe wojska. Tak więc gdy stanęliśmy u stóp portali, była nas niezliczona ilość. Byliśmy pełni siły i determinacji. Moje serce uderzało boleśnie o żebra. Tak, to ten moment. To ta chwila. 
- Teraz Twoja kolej Łączniczko. Musisz nas poprowadzić – powiedział spokojnie jeden z Elfów. Położył dłoń na moim ramieniu by dodać mi otuchy.
Śmieszne, to ja powinnam dodawać otuchy im. To ze mnie powinni czerpać wiarę i siłę.
- Oddani w wierze i walce! - zachrypiał Krasnolud.
Ruszyłam przed siebie. W idealnie dopasowanej zbroi, jak moja druga skóra. Niezniszczalna skóra. Stanęłam przed wojskami. Pierwsza na linii ognia. Może i byliśmy świadomi tego, co się dzieje wokół nas, ale nikt nie widział Portalu. Chwyciłam trochę żwiru spod stóp i roztarłam go w dłoniach. Zaczęłam wypowiadać zaklęcia. Wszystkimi myślami i całą duszą byłam w piekle. Nie wiem ile to trwało, dla mnie był to czas niezmierzony. Pełen cierpienia. W piekle słyszy się straszne rzeczy. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że walka się zaczęła. Przybyli Łowcy, by bronić swojej posady. Ziemia się trzęsła. Wojownicy musieli dodatkowo unikać potężnych stóp Strażników, którzy walczyli nad naszymi głowami. Przez portal zaczęły przedzierać się demony, by bronić swojego dostępu do świata, do pożywienia. 
Rzuciłam się w wir walki. Ja. Łączniczka, która powinna nieść spokój i pewność. Rzuciłam się w walkę, w której nie było pewnego zwycięzcy. A jednak walczyłam. Zabijałam kolejno demony, jeden po drugim, otrzymując dzielnie obrażenia. Leczyłam zaklęciami najbliższych rannych. Odrzucałam Łowców. To wszystko działo się błyskawicznie. Czułam się, jakbym była w częściach, a nie w całości. Moje kończyny żyły osobnym życiem, gdy odskakiwały, zadawały ciosy, robiły uniki. Ręka, czy noga, lewa czy prawa. Miecz, czy sztylet, czy topór. Nic nie miało znaczenia. I krew moich wojsk też nie miała znaczenia. Już nie byli Ludźmi, Elfami, Krasnoludami, byli wojownikami. W ich żyłach płynęła ta sama krew, ta sama siła. Czyż nie takie było zadanie Łączników? Czyż nie mieliśmy zjednoczyć wszystkich, by byli jedną duszą i jednym ciałem? A co jeśli tylko wspólny wróg i wspólna walka była wstanie tego dokonać? Czy ta droga nadal jest zła?
- Łączniczko! - głos, który grzmiał nad nami wszystkimi był potężny i donośny jak bicie tysiąca wielkich dzwonów. - Jak śmiesz wtrącać się w to, co nie należy do Ciebie!
Kula ognia poleciała w moją stronę, a ja ledwo zdążyłam uskoczyć.
- Zginiesz! Zginiesz i będziesz ginąć przez całą wieczność! - to był ryk gniewu całych piekieł.
Do cholery, nie miałam pojęcia kim jest ten gość, ale najwyraźniej bardzo mnie nie lubił. Nie żeby to było jakieś dziwne, na pewno wiele istot mnie nie lubiło, ale żeby zaraz miotać na oślep kulami ognia?  Z trudem unikałam jego pocisków, rzucając zaklęcia w jego stronę. Niektóre w ogóle na niego nie działały, a niektóre były jak uderzenie miękką poduszką. W jednym i w drugim przypadku nie przynosił oczekiwanego efektu. W myślach wertowałam wszystkie księgi, jakie kiedykolwiek przeczytałam, w poszukiwaniu tego jednego odpowiedniego zaklęcia. Wiedziałam, że już je kiedyś czytałam i to nie raz. Tylko, że wtedy nigdy bym nie powiedziała, że będę miała szanse je kiedykolwiek wykorzystać. Oh, głupia! 
Nagle wyrósł przede mną Bastian. „Tylko nie On!” pomyślałam. A jednak to był On. I to w dodatku ranny. Nie wiedziałam co zrobić. Nie byłam pewna czy się na mnie rzuci czy ucieknie czy co zrobi? Co zrobi właśnie teraz ta potworna istota.
- Na ziemie! - krzyknął, a ja nie wiedzieć czemu zrobiłam to. Padłam plackiem na ziemię, a nade mną przeleciała kula ognia.
Świetnie. Ta potworna istota uratowała mi życie. Zdrajca. Sama nie byłam pewna czy bardziej się z tego cieszę, czy bardziej jestem wściekła na jego wahania nastrojów. 
- Łap! - krzyknął i rzucił mi magiczną fiolkę.
A więc to była odpowiedź na moje pytania. Podniosłam wzrok, ale go już nie było. Zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Ruszyłam dzikim pędem, byle jak najbliżej znaleźć się bestii. Nie zwracałam uwagi na ciała, które leżały dosłownie wszędzie i na zapach krwi, którą piekło się żywiło. Przez całą drogę trzymałam fiolkę przy ustach i szeptałam zaklęcia. Z czasem mój głos stawał się coraz głośniejszy i donośniejszy, aż stanęłam przed bestią. Rzuciłam w nią fiolką, po czym użyłam najmocniejszego zaklęcia, jakie kiedykolwiek powstało. Upadłam na ziemię. Nie miałam siły się podnieść ani ruszyć. Widziałam jak Wieczni Strażnicy nabierają siły i zaczynają pokonywać Strażników Zła, wrzucając ich do portalu. Demony zaczęły się rozmywać niczym mgła, a krzyki wojny i bólu zaczęły się urywać. Bestia buchała ogniem, a dookoła spadały ostre niczym miecze kamienie. Widziałam, jak jeden z nich leci w moją stronę. Zacisnęłam powieki. 
„ Mogę gnić w piekle przez całą wieczność, ale proszę Cię, Ty, który rządzisz moją duszą, zlituj się nad duszami tymi, którzy dzisiaj zginęli.” pomyślałam i poczułam ciężar na sobie. Ból. Zabrakło mi tchu. Jednak ciężar nie ustawał, a nawet zaczęłam się do niego przyzwyczajać... oczekiwałam śmierci i może nie wiedziałam zbyt dużo na jej temat, ale byłam pewna, że to nie ona mnie objęła. 
Otworzyłam oczy i zobaczyłam czarną czuprynę tuż przy swojej twarzy. Zebrałam ostatni swoich sił i odepchnęłam Go, by po chwili trzymać jego głowę na kolanach i głaskać skronie.
- Jak mogłeś? - zapytałam. Jak mógł się tak dla mnie poświęcić.
- Nie …. chciałem.... Nie chciałem Cię zdradzić – mówił zmęczonym tonem. - Zostałem zmuszony.
- Bastian – szepnęłam.
- Patrz – spojrzałam w tym samym kierunku co On. Strażnicy wrócili na swoje miejsce, a portal został zamknięty. Świat wrócił do dawnego porządku. - Podobno miłość to nie patrzenie na siebie nawzajem, tylko w tę samą stronę – szepnął. - Wiedziałem gdzie patrzysz, więc i ja tam utkwiłem wzrok. Oddany w wierze i walce.
Nie patrzyłam na niego. Poczułam, że jego ciało zesztywniało. Słyszałam jak moi wojownicy podnoszą się, cieszą się towarzystwem żywych i opłakują zmarłych. Cieszą się zwycięstwem i płaczą z powodu trudów do jego dążenia. Nie byłam pewna zwycięstwa, a zwyciężyliśmy. Byłam pewna zdrady, a to nie całkiem była zdrada. Czy coś, cokolwiek, jest pewne na tym świecie? „Chyba to, że jeszcze się spotkamy”.

Natalia Rutkowska

wtorek, 25 marca 2014

Stephen Chbosky - Charlie

Książką, którą dziś zamierzam poddać ocenie, jest powieść epistolarna autorstwa Stephena Chbosky’ego. W Stanach wydawcą książki zostało MTV Books, natomiast w Polsce zajęło się tym wydawnictwo REMI.
            Książka jest zbiorem listów, które zamknięty w sobie nastolatek wysyłał nieznanemu przyjacielowi. Chłopak postanowił zmienić imiona bohaterów, by adresat go nie odnalazł. Prosił też, by nie próbował zgadywać, kim jest.
            Głównymi bohaterami, oprócz nadawcy listów, są także jego przyjaciele oraz rodzina. Najważniejszą rolę odgrywają osoby, występujące pod imionami Sam i Patrick, a także rodzeństwo i ciocia Helen.
Problematyką utworu jest przede wszystkim strach Charlie’ego przed osamotnieniem i brakiem akceptacji. Autor porusza tam tematy dość drażliwe, jakimi są problemy rodzinne, narkotyki czy problemy miłosne.
Słysząc „problemy miłosne” wielu myśli o nieszczęśliwej miłości, podczas której narratorowi przesuwają się przez głowę czarne myśli i próbuje uporać się z problemami za pomocą lodów czekoladowych. Natomiast tutaj spotykamy się z chęcią wycofania i usługiwania ukochanej osobie. Gdy obiekt westchnień każe chłopcu się wycofać, Charlie zgadza się, nie próbując zbytnio oponować i walczyć o swoje uczucie.
Stephen Chbosky w ujmujący sposób przedstawił problemy psychiczne i próby uporania się z nimi. Pomimo małej ilości stron, doskonale zobrazował wszystkie wzloty i upadki Charlie’ego, co rzadko można spotkać u innych autorów.
Cała akcja dzieję się na początku lat 90, czyli czasy dobrego rocka, składanek dawanych w prezencie oraz imprez z narkotykami i alkoholem, co mogło skończyć się seksem z nieznajomymi.
Ówczesna młodzież była pełna buntu, ale jednocześnie chęci najzwyklejszych zabaw i figli. Byli oni w znacznej mierze ciekawscy, a do tego w każdy możliwy sposób używać życia, co przyczyniło się do zażywania narkotyków, takich jak LSD bądź palenia papierosów.
Stephen Chbosky, dzięki wspaniałemu językowi, skomponował wzruszającą książkę,  podczas której czytania nie można się nudzić! Gdy wczujemy się w postać Charlie’ego, doświadczymy dogłębnie wszystkich jego uczuć, emocji, przeżyć.

Tytuł oryginału to „The Perks of Being a Wallflower”, co możemy przetłumaczyć jako „Charlie” bądź „Ożywienie z istoty laka”. Według wielu słowników lak to: „żywica drzewna, po wyschnięciu twarda i trwała*”. Według wielu słowników lak to: „żywica drzewna, po wyschnięciu twarda i trwała*”. Według tej definicji, jak możemy zinterpretować osobę-laka?
Moim zdaniem będzie to ktoś, kto przeżył trudne chwilę, dzięki czemu stał się twardy i trwały.
Szata graficzna jest prosta, ale jednocześnie zachwycająca – zarówno okładka oryginału, jak i filmowa. Mi osobiście, bardziej spodobała się filmowa, gdyż znajdują się tam trzy osoby i zielony mur, co sprawia że zaczynamy myśleć: „Zielony mur? O co chodzi? A do tego Watson i Lerman na okładce? Biorę!” 
Reasumując, bardzo gorąco polecam tą książkę. Jedynym warunkiem do jej przeczytania jest bycie dojrzałym i gotowym na poważną lekturę. Owszem, wydawać by się mogło, że książką o nieśmiałym chłopcu i seksie będzie banalna i oczywista. Właśnie dlatego powinniśmy być dojrzałymi czytelnikami, jeżeli zamierzamy ją przeczytać, by dostrzec jej głębie. Uważam, że trochę nieodpowiednie by było przeczytać, „bo Hermina i Percy”, po czym stwierdzić „Ale głupia książka! Nuuuudaaa!”. Jeżeli sądzisz, że jeszcze nie jesteś gotowy do jej przeczytania – poczekaj. Lepiej wstrzymać się trochę niż przeczytać i nic nie zrozumieć. Jeszcze raz gorąco polecam! 

niedziela, 16 marca 2014

Mamy Ask'a!



Znajdziecie nas jeszcze na Asku!
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, proszę kierować właśnie tam!

>> LINK <<

niedziela, 2 marca 2014

# Zakończenie konkursu

Wczoraj był ostatni termin wysłania prac na konkurs, ale jestem bardzo zaskoczony, że dotarły do nas jeszcze 3 prace :)
Opowiadania są na prawdę długie. Będzie co czytać :)

Także zabieramy się do czytania i wybrania tego najlepszego


Wyniki zostaną ogłoszone 25 marca

piątek, 28 lutego 2014

Już jest!

W końcu ruszyła sekcja na blogu "Newsy" . Będziecie tam mogli znaleźć newsy, na temat książek, które właśnie zostały wydane, albo kiedy mają swoją premierę. Newsy na temat pisarzy, złote myśli itd.




wtorek, 28 stycznia 2014

#1 OGŁOSZENIE



Jeżeli prowadzicie swojego bloga, z opowiadaniami, możecie zareklamować go tutaj, na liście najlepszych blogów! :)

Wystarczy wejść pod ten link: http://ksiazkowyswiat-spisblogow.blogspot.com/

Także zapraszamy na konkurs, więcej szczegółów TUTAJ.

Zapraszamy! :)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

"Carrie" Stephen King - Receznzja by Death Angel

Kultowa debiutancka powieść Stephena Kinga ponownie zekranizowana! Film w kinach od 18 października 2013 roku!

Carrie White jest inna niż jej rówieśnicy. Nie chodzi na prywatki, nie interesują się nią chłopcy, stanowi obiekt kpin i docinków. Matka – religijna fanatyczka – za wszelką cenę usiłuje uchronić ją przed grzechem. Pewnego razu Carrie się jednak buntuje i idzie na szkolny bal. Gdy tam pada ofiarą okrutnego żartu, rozpętuje się piekło... dziewczyna jest telekinetką o olbrzymiej mocy, której postanawia użyć, by zemścić się na prześladowcach. Ci, którzy ją dręczyli, gorzko tego pożałują.

„Carrie” to debiut Kinga. 18 października na ekrany polskich kin wejdzie nowa ekranizacja powieści, w rolę głównej bohaterki wcieliła się Chloë Grace Moretz, natomiast jej matkę zagrała Julianne Moore.

źródło opisu: http://www.proszynski.pl/
źródło okładki: http://www.proszynski.pl/Carrie-p-32373-1-30-.html


~~~~~~~~~

        O książce dowiedziałem się, tylko dlatego, że w 2013 roku, miała wyjść ekranizacja tej powieści - nowa ekranizacja. Z ciekawości poszukałem w internecie, na stronie Empik'a,czy mają taką i była! Kupiłem ją od razu i gdy tylko przyszedłem do domu, zacząłem ją czytać.
               Ten niby horror, według mnie nie był horrorem, ale to tylko moje zdanie. Dla mnie bardziej przypominał to historie fantasy, połączona z science fiction. Powieść opowiada, o dziewczynie, która była nie lubiana w szkole i "popychana" przez innych. Samotna, tak jak w większości książkach bywa. Jej matka była religijną fanatyczką, strasznie dziwna, ja bym nie wytrzymał z taką kobietą, hehe. Ale wróćmy do rzeczy. Dziewczyna nazywa się Carrie, tak jak sama książka. Posiada ona nadnaturalną moc - telekinezę. Bycie telekinetykiem nie jest w cale łatwe, gdy na to spojrzeć od strony fantastyki i od strony naukowej. Gdzieś wyczytałem, że aby poruszać przedmioty siłą woli, trzeba użyć 100% swojego mózgu - czyli u zwykłego człowieka jest to nie możliwe, ponieważ przeciętny człowiek używa około 10% swojego mózgu. Lecz Carrie się udało. Moc zaczęła się pojawiać, po incydencie, po wf-ie, gdy razem z rówieśniczkami z klasy, poszły wziąć prysznic. Stało się dosyć dziwnie, ponieważ, jak to u kobiet bywa, dostała okresu. Koleżanki z niej się śmiały i ją nagrywały, nic by w sumie nie było gdyby nie fakt, że cała krew spłynęła jej na podłogę. To wtedy po raz pierwszy Ujawniła się jej moc.
                Książka jest super, tak jak reszta książek King'a. Nie nudzi, jest straszna a także jak ja to lubię, ma w sobie coś z fantastyki. Wydarzenia, są przeplatane. Tzn, są wątki z przeszłości, o tym co się właśnie przydarzyło, a także fragmenty, z przyszłości lub teraźniejszości, zależy jak kto to nazwie. Takie jakby wycinki z gazet, wywiady z członkami tego balu, którzy oczywiście przeżyli.
                Bardzo pozytywnie oceniam tę książkę. Jest na prawdę ciekawa i godna polecenia.
                Strasznie dużo jest do opowiadania o tej powieści, ale będzie lepiej jak wy sami to przeczytacie i nie będę wam spojlerował.
             
                 Do zobaczenia! ~ Death Angel

niedziela, 26 stycznia 2014

Cat Patrick - Zapomniane

Cat Patrick w deszczowy, listopadowy ranek niewyspana i zmęczona opieką nad nowo narodzonymi dziećmi zapomniała nagle, co właściwie robiła. Tak narodził się pomysł na Zapomniane, jej pisarski debiut. Wydaniem jej książki zainteresowało się wydawnictwo Prószyński i S-ka.
         Czy chciałbyś  znać swoją przyszłość? Wiedzieć, co się wydarzy za kilka dni, kilka miesięcy, kilka lat? Co przyniesie jutro jest tajemnicą dla każdego z nas, ale nie dla tej dziewczyny – ona to wie naprawdę! Wydawać by się mogło, że London to zwyczajna szesnastolatka, jednak cierpi na dość niespotykany rodzaj amnezji – nie pamięta tego, co wydarzyło się wczoraj, a jej jedynym wspomnieniem jest przyszłość. Wszystko zapomina codziennie o godzinie 4.33, mimo że – jak twierdzą lekarze – jest całkowicie zdrowa. Wie, co będzie miała na sobie jutro, ale nie ma pojęcia, co jadła na kolację. Radzi sobie dzięki mamie, Jamie (jej najlepszej przyjaciółce) oraz notatkom, które sporządza wieczorem. Wkrótce London spotyka nowego ucznia – Luke'a, który zostaje jej chłopakiem. Najgorsze jest to, że codziennie musi poznawać go na nowo i niestety nie widzi go w swojej przyszłości. Do tego wszystkiego bohaterkę prześladuje wizja pogrzebu – tylko czyjego? Czy London uchroni swoich bliskich przed tym, co nadejdzie? I czy w ogóle może coś zmienić?  
            Wydaje się,  że choroba London ma wiele zalet – można uniknąć jakiejś  nieprzyjemnej sytuacji, kogoś ostrzec, widzieć, kiedy nauczyciel poprosi do odpowiedzi czy co będzie na kartkówce. Jednak ja nie chciałabym poznawać kogoś codziennie od początku, nie pamiętać nawet, jak wygląda. Zresztą, kto chciałby znać swoją przyszłość, nie wiedząc nic o przeszłości?
            Książka należy do mojego ulubionego gatunku: fantasy dla młodzieży, gdzie główna bohaterka jest uczennicą liceum, przytrafiają jej się dziwne rzeczy i oczywiście spotyka przystojnego chłopaka. Mogę takie powieści czytać w nieskończoność, nigdy mi się nie znudzą. Zapomniane ma jednak w sobie coś, co ją wyróżnia. Może to fabuła, bohaterowie, a może sama okładka? Trzeba przyznać, że pomysł na historię jest naprawdę oryginalny i interesujący. Autorka popisała się wyobraźnią, ale mam wrażenie, że nie do końca wykorzystała koncept fabularny, ponieważ mogła bardziej rozwinąć wątek przypadłości London.
            Początkowo jest to skierowana do nastolatek historia z elementem fantastycznym, później dochodzi do tego wątek romantyczny i zagadka kryminalna, a zakończenie jest naprawdę zaskakujące.
Cat Patrick ma bardzo lekkie pióro, przez co język powieści jest łatwy w odbiorze i kolejne strony pochłania się w niesamowitym tempie. Wartka, pełna zwrotów akcja oraz niebanalna fabuła sprawiają, że książka niemalże czyta się sama. Wprost nie mogłam się oderwać!
            Zapomniane nie mówi jedynie o miłości dwóch osób, ale również o przyjaźni i poświęceniu. Mimo, że uczucie głównej bohaterki i jej przystojnego chłopka może wydawać się przewidywalne i nudne, to tak nie jest. Fragmenty dotyczące tej dwójki nie męczą i nie nużą czytelnika, a wręcz przeciwnie, wciągają oraz wzbudzają u odbiorcy chęć poznania jej zakończenia, a także kreowania licznych hipotez dotyczących ich  dalszych losów. Cała historia jest owinięte nutką tajemniczości, która zachęca do dalszego czytania i poznania jej zakończenia.
            Okładka jest bardzo intrygująca, ciekawa oraz oryginalna, lecz zawdzięczam to wydawnictwu Prószyński i S-ka. Oprawa graficzna Zapomniane odsłania rąbek tajemniczej fabuły. Bardzo spodobała mi się także zwiększona czcionka tytułu, a nie autora.
            Podsumowując: Zapomniane jest cudowną powieścią, która każdemu lubiącemu podobne klimaty umili wieczór. Debiut Cat Patrick można jak najbardziej uznać za udany. Warto dodać, że planowana jest realizacja filmu na podstawie książki. Gorąco wszystkim polecam tę ciekawą książkę, naprawdę warto ją przeczytać.